Cisza wieczorna
Opadły Tatry i omdlały,
Gdy na nie cisza rozmarzona
Płaszcz zarzuciła wiewny, biały;
Gdy rozpostarła swe ramiona -
Srebrniej rozświetli mgławe smugi -
Garnące czoła gór do łona:
Jak pas szeroki, jak pas długi,
Od Lodowego do Krywania
A z nimi puszcze, stawy, strugi,
Szczyt się przy szczycie ku niej słania...
Ona omdlenie wciąż rozsiewa,
Aż w tym bezkresie wyczerpania,
Tuląc się gdzieś do limby drzewa,
Sama wraz z bolem twym omdlewa...
Jan Kasprowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz